[special_paragraph]Źródło[/special_paragraph]

Tu skończyła liceum muzyczne, trzy miesiące śpiewała w Operze na Zamku. Od kilkunastu lat występuje na scenach operowych Europy. W Polsce została gwiazdą, kiedy wystąpiła jako juror w telewizyjnym show „Bitwa na głosy”.

Śpiewaczka operowa, której głos często nazywany jest najpiękniejszym polskim mezzosopranem, wczoraj przyjechała do rodzinnego miasta ze swoim operowym monodramem pt. „Diva For Rent”. Spektakl – w niedzielę w Filharmonii Szczecińskiej. W piątek wieczorem występ Węgorzewskiej uświetnił rozpoczęcie budowy Hanza Tower.

Rozmowa z Alicją Węgorzewską

Tomasz Maciejewski: Szczecin bardzo się zmienił?

Alicja Węgorzewska: Tak. Widać dużo inwestycji. Przyjechałam i jestem w szoku, że mamy w centrum np. taki czterogwiazdkowy butikowy hotel [Węgorzewska zatrzymała się w hotelu Atrium – red.]. To zawsze było i będzie miasto wielkich możliwości, sto kilometrów od morza, niewiele więcej od Berlina… W epoce PRL Szczecin był najbardziej zachodnim, europejskim miastem w Polsce. Pamiętam wycieczki szkolne do Berlina. Do Komische Oper. Stamtąd przywoziło się nuty, ale także margarynę i tenisówki.

Inne wspomnienia ze szkolnych lat?

– Chodziłam do liceum muzycznego, które jeszcze nie miało swojej siedziby – zajęcia odbywały się w dwóch budynkach, przy pl. Orła Białego i w IX LO przy pl. Mariackim. Moim wychowawcą był Henryk Sawka. Ten Henryk Sawka. Później wyrzucili go ze szkoły, bo uczył prawdziwego polskiego. I dzięki temu zrobił karierę (śmiech). Jak z nim teraz rozmawiam, mówi, że gdyby nie wyleciał z „dziewiątki”, pewnie do dziś chodziłby z dziennikiem. Świetny nauczyciel, dużo od nas wymagał. Dzięki temu mogłam później np. pisać recenzje do jednego z branżowych magazynów.

Kto i kiedy odkrył pani talent wokalny?

– Wszystkich uczniów z klasy fortepianu gonili do chóru. Większość udawała, że nie ma strun głosowych (śmiech). Mnie nie wypadało, bo byłam wzorową uczennicą… I zaczęli mi dawać solówki. Byłam wstydliwa, wycofana. Przecież fortepian to co innego niż stanąć przed publicznością i śpiewać. Ale „narkotyk sceny” zadziałał… Postanowiłam, że zostanę aktorką.

I…?

– W tym czasie jeździłam do Strumian, do Kulmów. Ciocia Joanna przygotowywała mnie do egzaminów. Ale przekonywała, z wujkiem Janem, że jednak powinnam śpiewać. Już po maturze zabrali mnie do Warszawy, do Teatru Wielkiego. Na spotkanie z ich wychowanicą – Zdzisławą Donat. To wielka gwiazda, występowała w Metropolitan Opera, La Scala. Kulmowie do niej powiedzieli: Tu jest taka dziewczynka, która sobie wymyśliła, że będzie aktorką. Ale ma głos. Powinna śpiewać… Donat spędziła tam ze mną godzinę. Śpiewałyśmy wprawki. Wreszcie stwierdziła: Ona powinna być śpiewaczką. I będzie (śmiech). Miałam szczęście – spotykałam na swojej drodze wielkich ludzi. Ale nie „załatwiali mi” niczego, tylko wskazywali kierunek. Mój romans z telewizją zaczął się dzięki Ninie Terentiew. Kiedy jeszcze była w TVP2, usłyszała mnie na benefisie Hani Bakuły i zaczęła zapraszać do różnych programów. Nastąpił efekt kuli śniegowej… To jest śmieszne, bo człowiek śpiewa kilkanaście lat i dopiero po jednym czy drugim telewizyjnym show zostaje zauważony. Okazuje się, że jest medialny, że ma coś do powiedzenia.

A kariera za granicą?

– To też w pewnym sensie przypadek. Po studiach starałam się o angaż w polskich teatrach muzycznych. Wysyłałam aplikacje. Nikt nawet nie odpowiedział na moje CV. Wreszcie napisałam do Wiednia, do Opery Kameralnej. Natychmiast zaprosili mnie na przesłuchanie, później kolejne. Musiałam nauczyć się tekstu po niemiecku (zdałam maturę z tego języka, a okazało się, że w praktyce niewiele umiem). Dostałam 18 przedstawień, później znalazłam sobie agenta w Wiedniu, zaprosił mnie na duży koncert z okazji narodzin sześciomiliardowego obywatela… I jakoś to się potoczyło.

Skąd pomysł na operowy monodram „Diva for Rent”?

– Już dwa, trzy lata temu otrzymywałam takie propozycje, by dać recital, ale też poopowiadać o operze, zachęcić. I tak opowiadałam, własnymi słowami, że Mozart to był właściwie popkompozytorem itd. Spodobało się. Wtedy postanowiłam przypomnieć się Jurkowi Snakowskiemu, który kiedyś obiecał, że napisze monodram dla mnie. Nie było chętnych, by to sfinansować, więc sama wyłożyłam pieniądze. I w czerwcu w Teatrze Polonia Krystyny Jandy odbyła się premiera. Sześć spektakli. Pełne sale. Owacje na stojąco. W Szczecinie odbędzie się wyjazdowa premiera „Diva For Rent”. A w listopadzie z anglojęzyczną wersją pt. „One diva show” lecę do Kuwejtu, Bahrajnu, Kataru.

Artystyczne marzenia?

– Niskie głosy dojrzewają późno, do sześćdziesiątki mam nadzieję pociągnę (śmiech). Jestem w najlepszym momencie, by nagrać płytę. Właśnie negocjuję kontrakt płytowy. Chcę też dokończyć budowę „swojej” dwujęzycznej szkoły w Wilanowie, mam też plany telewizyjne.