Jakich mężczyzn nie lubi, a jacy jej się podobają? Dlaczego wystartowała w wyborach parlamentarnych i nigdy nie pracowała na etacie, opowiada słynna diwa operowa Alicja Węgorzewska.

 

Album „I Colori Dell’ Amore” miał premiere 25 lutego. Zawiera 12 utworów. Węgorzewska sama napisała włoskie teksty do kompozycji Bogdana Kierejszy i Tomasza Betki. Część piosenek stworzyli Anna Kornelia Aberg oraz Frederic Kempe, który komponuje dla szwedzkiej diwy Maleny Ernman, a jego utwory śpiewa także Anna Netrebko.

 

Pani nowa płyta „I Colori di Amore” to oczywiście „Kolory miłości”. Jakie są Pani ulubione kolory miłości?  Czerwony (śmiech). Ale jestem oryginalna…

 

No raczej nie…  Dlatego się śmieję. To zależy, jakiej miłości. Takiej damsko-męskiej to czerwony, ale na przykład, jak już pomyślę o córce czy o mamie – pojawia się białe serce.

 

Dlaczego sama Pani pisze teksty? Przecież można było zwrócić się do profesjonalistów.  Rzeczywiście, można było, ale historia tych piosenek jest dość skomplikowana. Skrzypek, z którym występuję, przyszedł któregoś dnia do mnie i powiedział: – Napisałem ci piosenkę. Ja na to, że piosenek nie śpiewam. Odpowiedział, że to taka… inna piosenka, bardziej taka, jakie śpiewają Lara Fabian albo Sara Brightman. Dał mi demo, gdzie jakaś dziewczyna zaśpiewała to po francusku. „Dentro Di Me” tak brzmi ten tytuł. To brzmi pretensjonalnie – powiedziałam. Mam śpiewać piosenki po francusku? I wtedy drugi z moich kolegów napisał polskie słowa. Opowiadały o pianiście, o muzyku, o Chopinie. Tekst był bardzo literacki. Coś z kręgu piosenki aktorskiej, a więc znowu – nie moje, w tym znaczeniu, że w ogóle nie czuję tych słów i wtedy stwierdziłam, że Josh Groban w Stanach Zjednoczonych, Sarah Brightman w Wielkiej Brytanii, Mario Frangulis w Grecji, Bocelli podczas swego ostatniego koncertu amerykańskiego też wykonywał wiele piosenek po włosku i stwierdziłam, że włoski to język takich właśnie projektów. Usiadłam i napisałam tekst po włosku. Nie znałam nikogo, kto by mógł mi napisać tekst po włosku, więc stwierdziłam, że sama napiszę.

 

Przygotowując się do naszej rozmowy, wyczytałem, że jest Pani artystką, która lubi role spodenkowe. Podziela Pani tę opinię?  Ten opis w Wikipedii jest trochę stary. Pełniejsza informacja jest na mojej stronie. I na każdy fakt, który jest tam przytoczony mam materiały i dowody. Nawet próbowałam aktualizować Wikipedię i ktoś z uporem maniaka mi tego odmawia. Tam jest po prostu zaznaczony początek mojej kariery i rzeczywiście w Niemczech grałam role spodenkowe. Później był „Orfeusz”, „Kawaler srebrnej róży”, Friebel w „Fauście”, ale wraz z wiekiem męskich ról już nie dostawałam.

 

Z wiekiem. Czy to znaczy, że w dzieciństwie marzyła Pani o tym, żeby być chłopakiem?  Zupełnie nie. Młody mezzosopran i do tego wysoka sylwetka bardzo pasuje obsa-dowo w takich partiach i stąd byłam przez reżyserów obsadzana w męskich rolach. Stąd może niektórzy postrzegali początkowo tak moją karierę – ale to nieprawda.

 

A co ceni Pani w facetach szczególnie?  Najbardziej lubię męską wrażliwość i poczucie humoru.

A czego nienawidzi?  Szczerze? Brzydzę się kłamstwem. Nie lubię, gdy mężczyzna oszukuje kobietę. I nie lubię facetów bez fantazji.

 

Ma Pani ulubioną rolę operową?  No tak. I to wcale nie jest Carmen. Choć Carmen przylgnęła jako moja ulubiona rola, bo najczęściej śpiewana była przeze mnie. Ale taka rola, którą zaśpiewałam, a która mi najbardziej utkwiła w sercu to była Zdradzona kobieta w „Cavalerii Rusticanie”, czyli „Rycerskości wieśniaczej” Mascagniego. Ten weryzm i piękne, porywające melodie to chyba znacznie bardziej do mnie trafiało. Żałowałam, że Puccini nie lubił mezzosopranów, bo to byłby mój najbardziej ukochany kompozytor i mogłabym go najczęściej śpiewać.

 

Jest Pani divą for rent. Czy ma Pani aktualnie etat w którymś z teatrów operowych?  Nigdy nie miałam etatu. Zawsze byłam freelancerką i tak zostało do dzisiaj. Im jestem starsza, tym bardziej jestem freelancerką w tym znaczeniu, że bardziej mnie ciągnie do robienia swoich własnych projektów. Znajdywania pomysłu na siebie. Myślę, że każdy jest for rent czy jest to prawnik, czy taksówkarz. Nawet jeśli z największymi umiejętnościami zamkniemy się w czterech ścianach, to niestety nie istniejemy. Zatem każdy z nas jest tak naprawdę po trochu for rent.

 

Realizuje Pani swoje projekty. Jednym z nich jest fundacja Start Smart. Na czym polega jej działalność i przy okazji ciśnie się pytanie: czy Polacy są wyedukowani muzycznie i czy umieją śpiewać?  Długa i daleka droga przed nami. Marzę sobie, że gdy przestanę śpiewać, zajmę się edukacją. Ale edukacją i językową, i artystyczną. Uświadamianiem rodzicom i dzieciom, jak ważna jest muzyka w życiu. Jest udowodnione w badaniach, że jeśli dziecko od łona matki, a potem we wczesnym dzieciństwie obcuje z muzyką, to wykształcają się inne połączenia w mózgu i inna wrażliwość. Więc zgadza się, że muzyka łagodzi obyczaje. Mam znajomego prawnika, który ma fenomenalną pamięć. Pytam go, jak ty to robisz, skąd taka pamięć?, a on mówi: – Chodziłem do średniej szkoły muzycznej na fortepian i musiałem zapamiętywać wiele stron, więc teraz mam pamięć wzrokową. To rzeczywiście działa. Natomiast z fundacją w ubiegłym roku zrobiliśmy wspaniałą Kiepuriadę. To był ośmiodniowy festiwal poprzedzający festiwal Jana Kiepury w Krynicy. Były master classes dla tenorów i dla sopranów, dla wszystkich śpiewaków. Był wspaniały koncert. Były prezentowane orkiestry, zespoły, soliści. W Polsce kształcimy młodych ludzi. Dajemy im edukację, możliwość wykształcenia artystycznego, a potem nie mamy sceny dla nich. Nie mamy teatrów operowych, a te, które istnieją, są przeładowane solistami. I co z tego, że inwestujemy w tę młodzież, kiedy potem ucieka ona i pracuje za granicą. A my na billboardach pokazujemy polskich hydraulików. Ja nie mam nic przeciwko hydraulikom, ale dlaczego mamy szczycić się tym, że jesteśmy klasą robotniczą Europy, kiedy my mamy co pokazać także w kulturze. Ciągle ukazujemy ten ukłon wobec zagranicy. A nie potrafimy być dumni ze swoich artystów, muzyków, śpiewaków. Dopiero co skończyły się igrzyska olimpijskie w Soczi. Brodka zdobył złoty medal, ale wcześniej musiał zarobić i zainwestować własne pieniądze w ten wyjazd. A czy taki Piotr Beczała dostał wsparcie rządu? Nie! Sam doszedł tam, gdzie jest. Pomagajmy tym ludziom, abyśmy się mogli nimi szczycić nie tylko dlatego, że gdzieś odnoszą sukcesy. Kolejnym przykładem jest Grammy dla Włodka Pawlika. To jest osobliwe. Tak spektakularny, drogi, symfoniczny i jazzowy projekt przeszedł bez echa w Polsce.

 

Teraz wybierają się w trasę.  Teraz? Po Grammy? A więc znowu najpierw trzeba było odnieść sukces za granicą, aby móc być zauważonym w kraju. Pamiętam, że było tak, gdy miałam 20 lat i teraz, gdy mam 40. Niczego się nie nauczyliśmy.   Sama była Pani jurorką w telewizyjnej „Bitwie na głosy”. Czego życzyła Pani chłopakom i dziewczynom biorącym udział w tym show, w tej zabawie?  Trzymałam kciuki, aby ci najlepsi mogli kontynuować swoją pasję. Czy tacy młodzi ludzie, którzy wykazują tyle inicjatywy, tyle pasji, a niektórzy z nich mają również wykształcenie muzyczne, nie powinni działać w domach kultury jako animatorzy kultury dla jeszcze młodszych i mniej doświadczonych? Wtedy te dzieciaki nie stałyby ma ulicach pod blokami czy nie siedziały na ławce. Pozbylibyśmy się problemu „zabicia czasu” czy problemu brania środków odurzających. Włożylibyśmy inne narzędzia do ręki tym młodym ludziom. A dla nich kończy się program i zaczyna problem, zaczyna się tragedia. Spotkałam jednego z chłopaków, który śpiewał „Time to Say Goodbye” – Piotrka. Jestem gdzieś w górach w ośrodku, a on jest kelnerem i mi herbatę podaje, i mówi: Pani Alicjo, moja wielka przygoda skończyła się w momencie odpadnięcia z show. A przecież można niewielkimi środkami finansowymi dać tym ludziom przyszłość i otworzyć im inne drzwi.

 

Jest Pani osobą bardzo popularną. Czuje Pani tę popularność na co dzień? Wiem, że działa Pani fan klub.  Działa. Rzeczywiście. Powiem szczerze bycie osobą publiczną trochę zobowiązuje, bo jestem gdzieś na dworcu lub w aptece i ludzie się trącają lub zaczepiają i wyciągają jakiś zmięty kawałek papieru i proszą o autograf. Ale z drugiej strony jest to miłe. Jeśli ktoś zwraca na nas uwagę, zapamiętał nas, przychodzi na nasz koncert, słucha naszej płyty, to jest to odczucie, do którego dąży każdy artysta.

 

Bycie osobą publiczną zobowiązuje. Trzy lata temu startowała Pani do Sejmu z listy PSL-u. Czy gdyby taka propozycja padła ponownie, wystartuje Pani?  Startowałam do Sejmu z listy PSL-u, bo nie można było startować… bez listy. Nie jestem członkiem żadnej partii i staram się popierać inicjatywy, a nie partie. Czy to będzie partia z prawa, z lewa czy ze środka, to dla mnie nie ma znaczenia. Liczy się idea. Wtedy dostałam zielone światło na edukację i bardzo mnie to w dalszym ciągu interesuje i zajmuje. Natomiast nie jest to takie proste, łatwe i przyjemne. Może mi się wtedy tak wydawało, że mam pomysły, mam inicjatywę i że przekucie tego na rzeczywistość będzie łatwe. Zrozumiałam, że jest to bardzo trudne. Dla mnie ten start w wyborach nie był aktem politycznym, ale aktem troski o edukację. Zwłaszcza że było to w momencie wprowadzania reformy sześciolatków, okrajania lekcji muzyki w szkołach. Szczerze mówiąc, polityka jako polityka mnie nie interesuje. W najbliższym czasie nie planuję startować. Chciałabym pozostać w sferze kultury, edukacji i tworzenia projektów artystycznych.

 

 

Żródło: http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/3357145,alicja-wegorzewska-kazdy-jest-do-wynajecia-wywiad,id,t.html