Żróło: http://platine.pl/alicja-wegorzewska-opera-to-nie-nabozenstwo-0-1488023.html

 

Muzyka operowa była popem dawnych czasów – mówi śpiewaczka Alicja Węgorzewska. Słyszałam już, że chałturzę i schodzę na psy – mówi artystka, pytana o reakcje środowiska na jej flirt z innymi gatunkami muzycznymi.

Podobno wychodzi pani z założenia, że opera jest dla wszystkich. Faktycznie, tak może być?

Alicja Węgorzewska: Ona zawsze była dla wszystkich! Muzyka operowa była popem dawnych czasów. Ludzie wychodzili grać w karty, pić wino, jeść kolację i słuchali opery. A jak nie podobał się im jakiś dyrygent, to rzucali w niego jedzeniem. Dopiero Richard Wagner zgasił w operze światło i stwierdził, że trzeba do niej podchodzić trochę na kolanach. Ja ciągle uważam, że opera jest dla wszystkich. Jeden z moich ulubionych śpiewaków – Placido Domingo, już na początku swojej kariery zaczął nagrywać – równolegle do stricte operowych projektów – zarzuele czy tanga argentyńskie. To przyciągnęło jego publiczność również do projektów klasycznych

Odwrotnie było z Andreą Bocellim, który zaczął od projektów pop-klasycznych. Aby przyciągnąć ludzi do opery, jego popularne nazwisko połączono na przykład ze słynnymRequiem Verdiego, które nagrał z nim Zubin Metha. Na otwarciu igrzysk w Soczi wystąpiłaznakomita śpiewaczka operowa Anna Netrebko, przed laty w Hiszpanii igrzyska otworzyli Jose Carreras i Placido Domingo.

Pani idzie drogą Domingo i będąc śpiewaczką operową angażuje się w projektypopularne. Po to by przyciągnąć szersze grono ludzi do opery?

Absolutnie tak. Jestem przekonana, że to działa. Wielokrotnie już po koncertach podchodzili do mnie ludzie i mówili: Wie pani, to ja już się nie będę bał iść do opery, to wcale nie jest takie straszne. Zastanawiam się tylko, kto ich wcześniej tą operą nastraszył? Dlatego też w projekcie Diva for Rent, czyli Diwa do wynajęcia – monodramie z 2011 roku – pojawił się podtytuł, którego potem nie używaliśmy, bo był nieco za długi: Wszystko co chcecie wiedzieć o operze, a wstydzicie się zapytać. Staraliśmy się w nim wytłumaczyć ludziom operę, odpowiedzieć, dlaczego kobiety grają w niej role męskie, albo, dlaczego stare kobiety śpiewają, że mają 18 lat. Pokazywaliśmy tę operę od kulis i nieco ją odczarowywaliśmy.

A na ile operę dziś trzeba wpleść w tryby show-biznesu, by ją spopularyzować?

Jak najbardziej. Dlatego jako dyrektor artystyczny ubiegłorocznego Festiwalu im. Jana Kiepury zorganizowałam takie koncerty, że wnuk twórcy tego festiwalu – pan Aleksander Półchłopek – porwał mnie do tańca. Ludzie wstali z miejsc i zaczęli tańczyć. Wychodzę z założenia, że powinniśmy się nauczyć cieszyć muzyką klasyczną. Tymczasem u nas, gdy ktoś idzie do opery, to od razu przybiera poważny wyraz twarzy i traktuje ją z nabożeństwem. Dla mnie opera i muzyka klasyczna jest radością.

Obrywa się Pani od swojego środowiska artystycznego za to popularyzowanie i wychodzenie do innych gatunków?

Oczywiście, że tak (śmiech). Tu i ówdzie już słyszałam, że tworzę chałtury, schodzę na psy i w ogóle, co ja wyprawiam! Bawi mnie to. Na szczęście nie jestem w tym działaniu osamotniona. Pierwszy duet nagrałam bodaj z Michałem Wiśniewskim. Następnie w duecie zaśpiewała z nim Małgosia Walewska. Śpiewacy tacy jak Jose Cura czy Renee Fleming mają mnóstwo płyt semiklasycznych. Nie wspomnę o słynnych trzech tenorach, z których każdy nagrał coś w stylu pop classic. To zupełnie naturalne.

A nie jest tak, że jednak świat opery, muzyki klasycznej, zamyka się na przeciętnego słuchacza i nie uczy tej nieco bardziej szlachetnej muzyki?

To się zmienia. Gdy chodziłam do średniej szkoły muzycznej na fortepian i koledzy zaczynali gdzieś obok grać jazz, to przychodził dyrektor, wyrzucał ich z klasy i mówił, że niszczą instrumenty. Teraz do szkoły chodzi moja córka i słyszę, że mają improwizację jazzową, a na chórze śpiewają piosenki Enyi. Za moich czasów byłby tylko Mozart. Przeciętny słuchacz potrzebuje przejściówki, czegoś pomiędzy operą a popem. Jeden się na tym zatrzyma, inny pójdzie dalej – właśnie na klasyczną operę z prawdziwego zdarzenia. W to właśnie celuję.

Najnowsza pani płyta I Colori Dell’Amore jest właśnie w pół drogi. W stylu Barbry Streisand czy Andrei Bocellego. To jest to wyjście człowieka opery do ludzi?

Dokładnie. I znów nie jestem w tym sama. Na scenie pojawił się nowy, młody tenor – Vittorio Grigolo – absolutne objawienie. Od razu, oprócz klasyki, śpiewa też płyty semiklasyczne, jak Placido Domingo. Na zachodzie nikt się tego nie wstydzi.

Podobno słowa do swojej płyty napisała Pani sama.

Na krążku są tylko dwa covery – Mi manchi, piosenka z lat 80-tych, którą śpiewał Bocelli iCaruso Lucio Dalli, wylansowana przez Luciano Pavarotiego. Do pozostałych utworów faktycznie sama napisałam słowa.

Czy są bardzo osobiste?

Bardzo. Piosenka Venezia jest na przykład dla mojej córki Amelii, która na drugie imię ma Venice, ponieważ została poczęta w tym pięknym mieście… Utwór jest o tym, że moja córka może odrzucić wszystkie zwątpienia, rozłożyć skrzydła i osiągnąć w życiu wszystko, ale zależy to wyłącznie od niej. Jest na tej płycie również piosenka dla mojej nieżyjącej przyjaciółki, która zmarła na raka. Była matką chrzestną Amelii, a odeszła 1 czerwca, w Dzień Dziecka, zostawiając trójkę swoich dzieci. Stąd tytuł tej piosenki –1 giugno, czyli właśnie 1 czerwca.

Jest też piosenka Margherita dla mojej obecnej przyjaciółki, która zawsze zagrzewa mnie do walki; piosenka Mamma dla mojej mamy czy La musica – hołd dla muzyki, która jest moją wielką miłością. Jest też kilka utworów o męsko-damskich relacjach. Choćby La liberta– o wolności w związku, Dentro di me – o kobiecie, którą przez całe życie zdradza mężczyzna, mimo że ją kocha, czy La storia di una notte, czyli historia jednej nocy.

Pomysł na taką płytę narodził się podobno kilkanaście lat temu, przy okazji współpracy z nieżyjącym już Grzegorzem Ciechowskim.

To prawda. Mieliśmy robić taką właśnie płytę, ale Grzegorz zadzwonił wtedy i powiedział, że dostał propozycję robienia muzyki do filmu Wiedźmin. A że były tam sztywne ramy czasowe, to zaproponował, że najpierw zrobi Wiedźmina, a potem nasz krążek. Mówił już o nim w wywiadach. Zaprosił mnie zresztą do Wiedźmina, napisał piękne wokalizy. Pod koniec listopada 2001 roku zadzwonił do mnie, by cieszyć się, że Wiedźmin został Złotą Płytą. Miesiąc później przyszła smutna wiadomość o jego śmierci… Nasza płyta, więc nawet się nie zaczęła. Do pomysłu wróciłam po latach.