[special_paragraph]Ryszard Wagner Złoto Renu wersja koncertowa. Kierownictwo muzyczne: Jan Latham Koenig, przygotowanie solistów: Richard Pierson. Wykonanie 20 lipca 2009 w Operze Leśnej w Sopocie.[/special_paragraph]

 

Ponad sto lat minęło od czasu, gdy Paul Walter Schäffer, młody kapelmistrz gdańskiego Teatru Miejskiego, znalazłszy w trakcie pieszych wędrówek przez lasy pokrywające morenowe wzgórza miedzy Gdańskiem a Sopotem przestronną dolinę o doskonałych warunkach akustycznych, wpadł na pomysł urządzenia tam teatru operowego pod gołym niebem. Ideą swoją i zapałem potrafił tak skutecznie zarazić burmistrza Sopotu Maxa Woldmanna, że ten – mimo oporu rajców miejskich, którzy myśleli raczej o zbudowaniu reprezentacyjnego domu zdrojowego i nowego ratusza – zaciągnął odważnie pierwsze kredyty potrzebne dla skonstruowania wielkiego leśnego amfiteatru, widząc w tym nie lada atrakcję dla turystów, licznie odwiedzających nadmorski kurort.

Ryzykował tym sposobem nawet utratę stanowiska i zwichnięcie urzędniczej kariery; ostatecznie jednak obaj z Schäfferem wygrali, a ich śmiałą wizję wsparł wpływowy generał August von Mackensen, który w dodatku nie ograniczył się do moralnego poparcia, lecz skierował oddział podległych mu żołnierzy do prac inżynieryjnych. W rezultacie już w końcu lipca 1909 roku można było rozpocząć próby; w sierpniu przedstawienie zapomnianej dziś niemal zupełnie romantycznej opery Conradina Kreutzera Nocleg w Grenadzie uroczyście zainaugurowało pierwsze Zoppoter Waldfestspiele.

Burmistrz Woldmann chciał co prawda zacząć od razu z pułapu najwyższego, czyli od Wagnerowskiego Zygfryda (przez kompozytora nazywanego nota bene „sztuką leśną”), został jednak przegłosowany przez Schäffera i… własna żonę, cenioną śpiewaczkę operową Gertrudę Woldmann. Jak się okazało – słusznie, gdyż trzytysięczna z górą widownia przyjęła spektakl opery Kreutzera entuzjastycznie, a owacjom i gratulacjom zarówno po jego zakończeniu, jak przedtem, w przerwie między aktami, nie było końca. Szum drzew zaś i trele ptaków gnieżdżących się na ich konarach w odczuciu zgromadzonej publiczności dodatkowo podnosiły urok niezwykłego wieczoru.

Po pierwszym przedstawieniu nastąpiły oczywiście kolejne, a w latach dwudziestych ubiegłego wieku poczęto w Operze Leśnej w Sopocie urządzać regularne festiwale wagnerowskie z udziałem znakomitych dyrygentów, jak choćby Hans Knappertsbusch i Erich Kleiber oraz równie wielkich śpiewaków (nietrudno było zauważyć, że dla większości dzieł niemieckiego mistrza niepowtarzalne otoczenie tego obiektu stanowiło wręcz wymarzoną naturalna scenerię). Niebawem festiwale zyskały sławę w Europie, a Copotom (tak wtedy wymawiano w Polsce nazwę miasta) przypisywano w pewnych kołach miano „Bayreuthu Północy”.

Po wojnie sytuacja zmieniła się diametralnie i świetne tradycje Opery Leśnej stały się dla innych zupełnie kół tak dalece niewygodne, że przypadające w roku 1959 pięćdziesięciolecie sceny przemilczano całkowicie. Zresztą czynniki decydujące o charakterze wydarzeń kulturalnych do połowy lat pięćdziesiątych sprzeciwiały się wystawianiu dzieł Wagnera w którymkolwiek z polskich teatrów. Odbywały się, owszem, w Operze Leśnej jeszcze w latach czterdziestych cieszące się wielkim powodzeniem koncerty świeżo utworzonej w Gdańsku orkiestry symfonicznej (jeszcze nie Filharmonii); pamiętam jak na którymś z nich ptaki układające się do snu w koronach drzew uroczo towarzyszyły śpiewem fletom i klarnetom brzmiącym w dyrygowanej przez Kazimierza Wiłkomirskiego Szeherezadzie Rimskiego-Korsakowa. Potem jednak wspaniały obiekt zamilkł na długo; po trosze zapomniany (kto wie, czy nie celowo?) ożył w latach sześćdziesiątych w zupełnie innym świecie muzycznym – za sprawą festiwali piosenki.

I trzeba było dopiero okrągłego stulecia, by odżyła myśl o przywróceniu Operze Leśnej jej pierwotnej funkcji i znaczenia. Forpocztą stal się tu dany 8 lipca gościnny występ teatru operowego z Chemnitz z przedstawieniem Tristana i Izoldy. Prawdziwym jednak spiritus movens bardziej dalekosiężnego przedsięwzięcia stał się Stanisław Daniel Kotliński, kierujący od dziesięciu lat gdańską agencją artystyczną „Syrinx”, w jednej osobie śpiewak operowy (baryton), pedagog i impresario. On właśnie podjął trud zorganizowania w Operze Leśnej 20 lipca koncertowego wykonania Złota Renu Wagnera przy udziale specjalnie w tym celu utworzonej Sopot Wagner Festival Orchestra (w której grało m.in. aż pięć harf!). Na lato następne zapowiedział wykonanie Walkirii, obiecując przedstawienie w przyszłości kolejnych części Pierścienia Nibelunga – już w wersji scenicznej.

 
Złoto Renu poprowadził znakomicie Jan Latham Koenig – brytyjski kapelmistrz o polskich, po kądzieli, korzeniach, przez czas pewien dyrektor artystyczny festiwalu „Wratislavia Cantans”. Jego matka urodziła się w Gdańsku, potem mieszkała w Sopocie i jako dziewczynka oglądała w Operze Leśnej imponujące przedstawienie Walkirii. Za sprawą jego batuty szczególnie mocne wrażenie wywarła dramatyczna scena z olbrzymami w pierwszej części dramatu oraz majestatyczne wejście bogów do Walhalli ze sceny finałowej.

W międzynarodowej obsadzie solistów, dobranej nader celnie, prym zdecydowanie wiódł (przysparzając nam patriotycznej satysfakcji) Tomasz Konieczny, mało znany w kraju 37-letni bas-baryton z Łodzi, osiadły w Düsseldorfie i związany z teatrem operowym w Mannheim, gościnnie występujący m.in. w Operze Wiedeńskiej. W Sopocie przejmująco wykonał partię złowrogiego karła Alberyka. Obok niego błyszczał potężny Islandczyk Kristinn Sigmundsson jako olbrzym Fasolt oraz amerykański tenor Jeff Martin jako przemyślny bóg ognia Loge. Baryton, Belg Werner van Mechelen, ujmował wysoką kulturą interpretacji partii Wotana (choć brakowało mu nieco silniejszej osobowości), zaś Anna Lubańska ze szlachetnym umiarem zaśpiewała partię jego małżonki Fryki. Świetną Freją okazała się Aleksandra Chacińska, która nadto wespół z uroczą Katarzyną Hołysz i Alicją Węgorzewską-Whiskerd stworzyła znakomity tercet Córek Renu. Sam zaś Daniel Kotliński z powodzeniem wykonał skromną rozmiarami ale ważną partię boga gromnów i burz – Donnera. Dzieło Ryszarda Wagnera w wykonaniu tym wywarło mocne wrażenie i słusznie zostało nagrodzone długotrwałą i serdeczną owacją przeszło dwutysięcznej publiczności. Było to z pewnością jedno z najważniejszych wydarzeń artystycznych na przełomie muzycznych sezonów.

FOT. DOMINIK SADOWSKII  / AGENCJA GAZETA

 

Od lewej: Alicja Węgorzewska-Whiskerd w partii Flosshilde, Katarzyna Hołysz w partii Wellgunde, Aleksandra Chacińska w partii Frei i Woglinde oraz maestro Jan Latham Koenig

[special_paragraph]Źródło: Ruch Muzyczny[/special_paragraph]