Orfeusz i Eurydyka (Orfeo ed Euridice, fr. Orphée et Eurydice) – opera w trzech aktach, skomponowana przez Christopha Willibalda Glucka, do której libretto napisał Ranieri de’ Calzabigi.

Partia Orfeusza  w reżyserii Włodzimierza Nurkowskiego w Operze Krakowskiej (Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie)

Orfeusz – moja podróż przez miłość i stratę

Orfeusz Glucka jest dla mnie rolą graniczną. Prawie jak monodram na mezzosopran: zostaję z głosem sama wobec bólu, nadziei i ciszy, która w tej operze bywa głośniejsza niż orkiestra. Kocham tę partię za jej prawdę – bez ostentacyjnych ozdobników, bez popisu dla samego popisu. Tu każde słowo musi nieść sens, a każdy oddech ma ciężar decyzji.

Najtrudniejszym gestem Orfeusza nie jest zejście do Hadesu, tylko zaufanie – iść naprzód i nie obejrzeć się. To próba miłości i charakteru. W krakowskiej realizacji Włodzimierza Nurkowskiego harfa stała się osią tej historii: raz pogrzebana z Eurydyką, raz oddana Orfeuszowi – jak znak, że twórczość potrafi podnieść się z upadku. Gluck przypomina, że opera jest teatrem uczuć: recytatywy niosą dramaturgię, chór oddycha razem z bohaterem, a muzyka prowadzi nas przez stratę do nadziei.

To była dla mnie rola szczególna także z powodów osobistych. W tamtym czasie kursowałam między Krakowem a Warszawą, bo mój mąż był bardzo chory. Wiele emocji, które niosłam w sobie, mimowolnie przenosiłam na scenę. Orfeusz, który śpiewa z rozpaczy, z tęsknoty, z potrzeby ocalenia miłości – był mi wtedy wyjątkowo bliski. Czułam, że każde jego słowo i każda nuta dotykają mojego własnego doświadczenia.

Idąc z Eurydyką ku światłu, czułam, że ta droga biegnie w głąb – do miejsca, gdzie sztuka zaczyna się od rany, a kończy odwagą. Dlatego wracam do Orfeusza jak do lekcji zaufania: do partnera, do ciszy między frazami, do samej siebie. Bo w tej partii miłość naprawdę „wszystko może, wszystko pokona” – i to słychać w każdym takcie.

— Alicja Węgorzewska-Whiskerd